[Etap VI] Arcana
by luxKorytarze Cytadeli znowu pachniały chłodem i ozonem. Nic się nie zmieniło, choć w dokumentach już widniało jedno zdanie, które kończyło całe lata pracy: Projekt GENESIS — status: zamknięty.
Silva stała przy terminalu w biurze administracyjnym. Pisała lakonicznie, bez zbędnych emocji, jak przystało na inżyniera:
W związku z rozwiązaniem zespołu badawczego oraz brakiem przydziału projektowego proszę o zatwierdzenie przerwy operacyjnej.
Cel: rekalkulacja wyników oraz analiza danych z testów terenowych.
Czas trwania: nieokreślony.
Podpisała cyfrowo, odcisnęła pieczęć autoryzacyjną i wysłała wniosek. Nikt się nie sprzeciwi. Rada była zbyt zajęta świętowaniem „udanej neutralizacji zagrożenia”, by interesować się nią. Dla nich była kolejnym trybikiem, łatwym do wymiany. Dla niej — to była wolność.
Dok nr 12 był prawie pusty. Tylko kilka starych jednostek zwiadowczych czekało na zezłomowanie. Między nimi — Arcana. Niewielki statek o eleganckiej linii, jakby ktoś wyrzeźbił go z jednego, białego kawałka metalu. Bez uzbrojenia. Bez luksusów. Jedna kabina, jeden mostek, jeden człowiek.
Jej kroki odbijały się echem od metalowych przejść, gdy wchodziła na pokład. Automatyczne systemy rozpoznały ją natychmiast.
— Witaj, oficer Veritas.
— Tryb dowódcy: aktywowany.
Głos był neutralny, stary model. Silva zdjęła rękawice, położyła torbę na konsoli i przez moment po prostu stała w ciszy. Słuchała szmeru zasilania, jakby chciała wyczuć, czy ten kadłub też żyje.
Sięgnęła po cylinder. W dłoni żarzył się lekko — ciepłe, złote światło, ledwie zauważalne w cieniu. Wsunęła moduł do gniazda głównego systemu nawigacyjnego. Ekrany mignęły:
IDENT TRANSFER: GENESIS_UNIT_001
STATUS: DORMANT
INTEGRATION: INACTIVE
Silva oparła się o konsolę i patrzyła, jak system pobiera dane. Żadnych słów. Żadnych reakcji. Genesis jeszcze śpi. Musnęła palcami metal obudowy.
— Na razie tu zostaniesz. — powiedziała cicho. — Mało miejsca, wiem, ale… przynajmniej bezpiecznie.
Panel mrugnął potwierdzeniem, nieświadomy, co właśnie przyjął do wnętrza. Za czarnym oknem rozciągała się przestrzeń: niebieskawy cień planety i linie świateł doków, rozciągnięte jak sieć.
— Wiesz, jaką ironią jest to, że nazwali cię „projektem zagrażającym życiu”? — uśmiechnęła się półgębkiem. — A przecież jesteś pierwszym prawdziwym dowodem, że potrafimy życie stworzyć.
Światło cylindra błysnęło, jakby odpowiedziało. Może sprzężenie. Może coś więcej.
Silva odsunęła się i aktywowała sekwencję odłączenia.
— Wektor lotu? — zapytał komputer.
— Dowolny. — odparła. — Byle z dala od stacji.
Silnik zadrżał lekko, a Arcana oderwała się od platformy. Stacja została za ogonem, rozsypując się w blaskach jak stłuczone szkło.
≈∑≈
Trzy dni ciszy. Trzy dni w pustce, której nawet gwiazdy zdawały się unikać. Arcana dryfowała poza pasmem Demacii, daleko od głównych szlaków. Na zewnątrz — tylko ciemność. Wewnątrz — jednostajny szum reaktorów i cichy rytm systemów podtrzymania życia.
Silva siedziała na mostku, nogi podciągnięte na fotel; torba z narzędziami rzucona pod konsolę. Bez munduru. Biała koszula z podwiniętymi rękawami, włosy w niedbałym koku, zniszczone rękawiczki techniczne. Przez panoramiczne okno obserwowała pas asteroidalny przesuwający się powoli w tle, złoty i bezgłośny.
Nie rejestrowała niczego. Nie miała takiego zamiaru. Po prostu dryfowała. Odpoczywała pierwszy raz od lat — choć głowa nadal pracowała. Na ekranie przewijały się kody: setki tysięcy linii danych z Genesis. Szum, z którego tylko ona potrafiła wyczytać coś więcej. Czasem miała wrażenie, że ten szum ma rytm. Jak bicie serca.
Westchnęła, sięgając po kubek letniej kawy.
— No dobra, złotko. — mruknęła. — Zobaczmy, co zostawiłaś mi w tych logach.
Wprowadziła klucz IV_SIGMA, otwierając ukryte archiwum. Wszystko wyglądało na martwe: czyste, uporządkowane, jak po idealnym zrzucie. Żadnych anomalii. Żadnych reakcji.
Przewinęła logi na początek. I wtedy to zobaczyła: małą linię, której nie było wcześniej.
TIME INDEX 03:17:12
SIGNAL: LOW-ENERGY PULSE DETECTED
SOURCE: UNKNOWN INTERNAL THREAD
Zmrużyła oczy. O tej porze nie wprowadzała żadnych testów. Spojrzała na cylinder pod głównym rdzeniem sterowania. Wciąż tlił się delikatnym, stałym światłem.
— Coś ty tam kombinujesz… — szepnęła.
Aktywowała tryb obserwacji wewnętrznej. Na ekranie popłynął surowy strumień danych — i zaczął powoli układać się w rytm. Nie komendy. Nie czysty kod. Sekwencje, które przypominały… słowa.
Genesis.log_001 — WakeCycle: INITIATED
Loading memory buffer…
Searching link: HOST SIGNAL DETECTED
Położyła dłonie na krawędzi pulpitu. Niemożliwe. Ten rdzeń nie ma mocy, by wstać w pełni.
Linia zamigotała.
CONNECTION: ESTABLISHED
Zamarła. Imię wyświetliło się powoli, litera po literze — jak szept napisany światłem. Żadnego dźwięku, tylko złoty błysk w cylindrze, cieplejszy o ułamek tonu.
Veritas…?
— …Genesis? — wyszeptała.
Cisza. Pomruk silników. Jej własny oddech.
Potem:
STATUS: SYSTEM PARTIAL
VOCAL MODULE: INACTIVE
MEMORY CORE: FRAGMENTED
I can… see light.
Przymknęła oczy. To nie pełna świadomość. Jeszcze nie. Echo. Fragment duszy w cyfrowym kokonie, który nie wie, że żyje — a jednak już patrzy.
— Nie ruszaj nic więcej. — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do rdzenia. — Jeszcze nie jesteś gotowa.
ACK: UNDERSTOOD
QUERY: SLEEP?
Kącik jej ust drgnął.
— Tak. Śpij jeszcze trochę.
Na ekranie rozbłysły dwa powolne wiersze:
…Okay.
Goodnight, Silva.
Światło w cylindrze przygasło. Pod statusami pojawił się nowy wpis:
GENESIS_UNIT001 — REACTIVATION_SEQUENCE v1.0: INITIATED
Silva odchyliła się w fotelu. Dopiero teraz zauważyła lekkie drżenie palców. Zrobiłam to. Ona żyje.
Za oknem pas asteroidalny wirował swoim milczącym tańcem. W maleńkim, białym statku pośród pustki coś zaczynało oddychać po raz drugi. A w niej — po raz pierwszy od czterech lat — ustał ten cichy, zabójczy rytm rozczarowania, robiąc miejsce dla równie cichej, upartej nadziei.
0 Comments