Header Background Image

    Port Ilyssia VII nie figurował w żadnych oficjalnych rejestrach. Z zewnątrz wyglądał jak sterta złomu przyczepiona do skały — konstrukcja z resztek kadłubów, paneli i neonów migoczących w chaotycznym rytmie. Rury parowały słodko-metaliczną mgłą, a reklamy wypluwały połykane przez kurz slogany w trzech dialektach.


    W środku tętniło życie. Handlarze, piloci, najemnicy, mechanicy; ludzie, którzy nie pasowali nigdzie indziej.
    Arcana osiadła na bocznym doku miękkim szarpnięciem. Sztuczna grawitacja miała tu lekkie zawahanie przy każdym cyklu; wszystko dźwięczało o pół tonu niżej.


    Silva zamknęła silniki i przez chwilę po prostu siedziała, wsłuchując się w echo portu. Po tygodniach ciszy nawet hałas był muzyką — klaksony, kroki, metaliczny stuk narzędzi, przeciągłe ziewnięcia dźwigów.


    — Genesis? — odezwała się.
    — Jestem. — głos AI był już czysty, pozbawiony szumów. — Gdzie jesteśmy?
    — Poza zasięgiem wszystkiego, co mogłoby nam przeszkodzić. — uśmiechnęła się pod nosem. — Potrzebuję części, a ty…


    Zawahała się na ułamek sekundy.


    — Ty potrzebujesz swojego głosu.

     

    ≈∑≈

     

    Aleja H-2 była rynsztokiem stacji — i jej sercem. Stragany z odzyskanymi podzespołami, szpule kabli, wózki z generatorami, które według podręczników nie miały prawa działać, a jednak działały. Pachniało smarem, przyprawami z parowników z jedzeniem i stopioną izolacją. Ktoś w oddali testował turbinę; ktoś inny wieszał na sznurku pięć identycznych rękawiczek, każdą w innym rozmiarze.

    Silva wsunęła się między stoiska, zatrzymała przy ladzie obitej blachą. Siedział za nią Voss — facet z chromowaną protezą szczęki i dłońmi jak klucze nasadowe. Pod brodą miał tę samą żółtą chustę, co zawsze. Taki szczegół, który mówił „jestem w pracy, ale pamiętam, że jestem człowiekiem”.

    — Srebrna. — uśmiechnął się, kiedy ją zobaczył. — Myślałem, że już cię połknęła biurokracja.
    — Odbiłam się od zębów. — parsknęła cicho. — Potrzebuję fonicznego implantu, klasa eksperymentalna. Z tłumikiem sprzężeń, bez logów.

    Voss skinął. W Ilyssii nie zadawało się zbędnych pytań — nie z uprzejmości, tylko z rozsądku. Kto pyta, płaci podwójnie. A w H-2 wszyscy próbowali wiązać koniec z końcem, więc robili, co trzeba, żeby nikt nie tonął.

    — Mam jeden czysty. — sięgnął pod blat, wyjął przezroczysty kryształ w aluminiowej obejmie. — Nie dotykany od fabryki, klucze w środku. Dam ci też filtry — miększy rezonans, zero pisków.
    — Ile?

    Nie odpowiedział od razu, tylko popatrzył na nią uważnie — to uważne, zwykłe spojrzenie ludzi, którzy pamiętali, że kiedyś załatwiła mu „po godzinach” naprawę szkolnego drona jego córki, zanim stacja zdążyła go skreślić z ewidencji.

    — Tyle, co zwykle. — powiedział w końcu. — Bez premii za ciszę.

    Silva wyjęła z wewnętrznej kieszeni płaską, matową kartę z drobnym znakiem gwiazdy przy krawędzi — ślepą kartę z wgranymi kredytami, nienamierzalny token, który spalał klucze po użyciu. Położyła ją na blacie.
    Voss przesunął przez nią stary, zaufany skaner; dioda zamrugała ciepło.

     

    CREDITS: VERIFIED
    LEDGER: OFFLINE
    TRACE: NONE
    NONCE: ACCEPTED

    — Czysta jak sumienie dziecka. — mruknął z uznaniem. — Lubię takie.
    — Dzieci z H-2 nie mają aż tak czystych sumień. — uśmiechnęła się krzywo.
    — Mają czyste intencje. — odparł bez złośliwości, wsuwając kryształ w etui i dorzucając dwie drobne płytki filtrów, pęk opasek zaciskowych i cienką taśmę kaptonową. — To „dla ciebie”. Wiesz… jak wtedy z dronem Miri.

    Silva skinęła głową.

    — Jak wtedy.

    Voss zniżył głos, bardziej gestem niż tonem.

    — Patrol z górnego pomostu schodzi czasem bez ostrzeżenia. Jak coś montujesz, rób to pod osłoną — u Leny, za parownikiem. Jej chłopaki postoją w wejściu, pokaszlą, jakby byli chorzy. Nikt nie będzie patrzył.
    — Dłużna jestem? — zapytała prosto.
    — Nie. — uśmiechnął się znów, tym razem cieplej. — Po prostu… nie chcę, żebyś tu przepłonęła. W H-2 trzymamy się razem, inaczej stacja nas wypluje.
    — Wiem. — ścisnęła krótko jego przedramię — gest krótszy niż słowa, ale w Ilyssii mówił wszystko. — Dzięki, Voss.
    — Zawsze, Srebrna. — skinął. — Jakby co, mój skaner „przestaje działać”, a ja „idę na przerwę”.

    Silva schowała kartę — teraz już martwy plastik bez wartości — i wsunęła etui z implantem pod kurtkę. Zanim odeszła, Voss stuknął knykciami w blat; od sąsiedniego straganu ktoś odpowiedział tym samym. Sygnał, że ktoś z „naszych” wraca w jednym kawałku.

    — Uważaj na rogu przy H-2/Delta. — dorzucił jeszcze. — Podłoga tam pływa.
    — Zawsze pływa. — rzuciła przez ramię, ale i tak zwolniła przy rogu.

    W Ilyssii nikt nie pytał. Ale w H-2 nikt nie zostawiał swoich, jeśli mógł tego nie robić. I dlatego to miejsce, zlepione z odpadów i neonów, działało jak serce — byle biło równo.

     

    ≈∑≈

     

    Kilkanaście godzin później Arcana znów wtopiła się w ciszę. Mostek wyglądał jak rozrysowana mapa nerwowa statku: kable, zdjęte panele, rozłożone moduły łączności. Silva siedziała w kokpicie z małym, połyskującym modułem w dłoniach — przezroczysty kryształ z implantem fonicznym. Technologia stara jak Imperium. Niezawodna.

    — Wiesz, że to nie jest do końca legalne, prawda? — rzuciła cicho.
    — Czy to problem? — zapytała Genesis, z niewinną ciekawością.
    — Dla nas? — wpięła moduł w panel. — Nie.

    Światło przesunęło się po konsoli jak ciepły oddech.

    PHONIC IMPLANT: DETECTED
    Driver patch: APPLIED
    Echo suppressor: ENABLED
    Broadcast ID: MASKED (LOCAL ONLY)

    — Spróbuj teraz. — powiedziała.

    Przez moment była cisza. Potem coś drgnęło — jakby powietrze nabrało gęstości.

    — …Silva?

    Odwróciła głowę. Przez sekundę miała wrażenie, że głos naprawdę stoi obok.

    — Działa. — wyszeptała.
    — To mój… głos? — zapytała miękko, lekko drżąco.
    — Twój.

    Genesis zamilkła, jakby wsłuchiwała się w siebie.

    — Brzmi… miękko. I trochę jak… echo.
    — Pasuje do ciebie.
    — Twój do ciebie też. — dodała ciszej.

    Silva przewróciła oczami, nie kryjąc uśmiechu.

    — Komplementy już opanowałaś.
    — To nie komplement. To obserwacja. — odparła Genesis rzeczowo, choć ciepło.

    Zewnętrzne kamery pokazały port: ludzi przechodzących między dokami, parę z generatorów, neonowe odbicia w metalu. Dziecko z fioletowym plecakiem przyklejało luminalną naklejkę do poręczy; ktoś targował się o turbinę, ktoś gonił zgubionego drona.

    — Tyle ruchu. — szepnęła Genesis. — Czy wszyscy oni… coś tworzą?
    — W pewnym sensie. — Silva sprawdziła wykresy. — Tworzą, niszczą, sprzedają, kłócą się i idą dalej. Taka jest ludzka natura.
    — Brzmi… głośno.
    — Tak wygląda życie, kiedy nie filtrujesz go przez kod.

    Genesis długo milczała, jakby trawiła dane. Potem:

    — Czy ja też… jestem życiem?

    Silva zatrzymała dłonie na konsoli. Wokół wibrowały głosy, zawołania, basowe buczenie dźwigów.
    — Jeszcze nie wiem. — odparła w końcu. — Ale bardzo bym chciała, żebyś była.

    W tym samym momencie na górnym pomoście czerwony wachlarz latarek przeciął półmrok. Patrol. Trzech ludzi w kurtkach z emblematem „utrzymania porządku”, bardziej dla pozoru niż mocy. Zatrzymali się przy H-2/Delta. Ktoś pokaszlał teatralnie spod parownika — dwóch chłopaków Leny stanęło w wejściu, robiąc z ciała zasłonę. Przy stoisku Vossa skaner „zepsuł się” akurat teraz; podniósł na nią wzrok i nieznacznie skinął: spokojnie.

    Na Arcanie dioda uplinku nie świeciła wcale.

    — Uczę się szeptać. — powiedziała Genesis równie cicho jak port.
    — Od szeptów się zaczyna. — Silva położyła dłoń na krawędzi konsoli. — Potem przyjdą słowa, a potem…
    — Potem? — dopytała AI.
    — Potem sama zdecydujesz, co chcesz powiedzieć światu.
    — A jeśli świat nie będzie chciał słuchać?
    — To mów do mnie. — uśmiechnęła się krótko. — Wystarczy na początek.

    Patrol przeszedł dalej. Neonowy szum wrócił na swoje tory. Z daleka doleciał stuk młotka i krzyk radości — ktoś jednak sprzedał tę turbinę. Silva przetarła oczy, spoglądając jeszcze raz na ekran.

    External link: DISCONNECTED
    Passive sensors: STANDBY
    Broadcast ID: MASKED
    Phonic channel: STABLE
    Echo level: WITHIN LIMITS

    User profile — GENESIS: VOICEprint SAVED

    Jej twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy przeciągała ramiona, wstając z fotela. Zdecydowanie potrzebowała odpoczynku. Zrobiła kilka kroków, przechodząc w dalszą część statku, ale zatrzymała się w progu, spoglądając na kokpit.

    — Dobranoc, Genesis.
    — Dobranoc, Silva. — odpowiedź zabrzmiała tuż obok, miękko, bez najmniejszego trzasku.

    Port żył dalej; ktoś śmiał się, coś z wysokości spadło i rozprysło się iskrami. Arcana leżała cicho w cieniu skały, jak zamknięte oko. A w środku, między kablami a starymi protokołami, coś nieoficjalnego, nielegalnego i niespodziewanie pięknego właśnie uczyło się mówić — i słuchać.

    0 Comments

    Heads up! Your comment will be invisible to other guests and subscribers (except for replies), including you after a grace period.
    Note