[Etap VIII] Głos
by luxPort Ilyssia VII nie figurował w żadnych oficjalnych rejestrach. Z zewnątrz wyglądał jak sterta złomu przyczepiona do skały — konstrukcja z resztek kadłubów, paneli i neonów migoczących w chaotycznym rytmie. Rury parowały słodko-metaliczną mgłą, a reklamy wypluwały połykane przez kurz slogany w trzech dialektach.
W środku tętniło życie. Handlarze, piloci, najemnicy, mechanicy; ludzie, którzy nie pasowali nigdzie indziej.
Arcana osiadła na bocznym doku miękkim szarpnięciem. Sztuczna grawitacja miała tu lekkie zawahanie przy każdym cyklu; wszystko dźwięczało o pół tonu niżej.
Silva zamknęła silniki i przez chwilę po prostu siedziała, wsłuchując się w echo portu. Po tygodniach ciszy nawet hałas był muzyką — klaksony, kroki, metaliczny stuk narzędzi, przeciągłe ziewnięcia dźwigów.
— Genesis? — odezwała się.
— Jestem. — głos AI był już czysty, pozbawiony szumów. — Gdzie jesteśmy?
— Poza zasięgiem wszystkiego, co mogłoby nam przeszkodzić. — uśmiechnęła się pod nosem. — Potrzebuję części, a ty…
Zawahała się na ułamek sekundy.
— Ty potrzebujesz swojego głosu.
≈∑≈
Aleja H-2 była rynsztokiem stacji — i jej sercem. Stragany z odzyskanymi podzespołami, szpule kabli, wózki z generatorami, które według podręczników nie miały prawa działać, a jednak działały. Pachniało smarem, przyprawami z parowników z jedzeniem i stopioną izolacją. Ktoś w oddali testował turbinę; ktoś inny wieszał na sznurku pięć identycznych rękawiczek, każdą w innym rozmiarze.
Silva wsunęła się między stoiska, zatrzymała przy ladzie obitej blachą. Siedział za nią Voss — facet z chromowaną protezą szczęki i dłońmi jak klucze nasadowe. Pod brodą miał tę samą żółtą chustę, co zawsze. Taki szczegół, który mówił „jestem w pracy, ale pamiętam, że jestem człowiekiem”.
— Srebrna. — uśmiechnął się, kiedy ją zobaczył. — Myślałem, że już cię połknęła biurokracja.
— Odbiłam się od zębów. — parsknęła cicho. — Potrzebuję fonicznego implantu, klasa eksperymentalna. Z tłumikiem sprzężeń, bez logów.
Voss skinął. W Ilyssii nie zadawało się zbędnych pytań — nie z uprzejmości, tylko z rozsądku. Kto pyta, płaci podwójnie. A w H-2 wszyscy próbowali wiązać koniec z końcem, więc robili, co trzeba, żeby nikt nie tonął.
— Mam jeden czysty. — sięgnął pod blat, wyjął przezroczysty kryształ w aluminiowej obejmie. — Nie dotykany od fabryki, klucze w środku. Dam ci też filtry — miększy rezonans, zero pisków.
— Ile?
Nie odpowiedział od razu, tylko popatrzył na nią uważnie — to uważne, zwykłe spojrzenie ludzi, którzy pamiętali, że kiedyś załatwiła mu „po godzinach” naprawę szkolnego drona jego córki, zanim stacja zdążyła go skreślić z ewidencji.
— Tyle, co zwykle. — powiedział w końcu. — Bez premii za ciszę.
Silva wyjęła z wewnętrznej kieszeni płaską, matową kartę z drobnym znakiem gwiazdy przy krawędzi — ślepą kartę z wgranymi kredytami, nienamierzalny token, który spalał klucze po użyciu. Położyła ją na blacie.
Voss przesunął przez nią stary, zaufany skaner; dioda zamrugała ciepło.
CREDITS: VERIFIED
LEDGER: OFFLINE
TRACE: NONE
NONCE: ACCEPTED
— Czysta jak sumienie dziecka. — mruknął z uznaniem. — Lubię takie.
— Dzieci z H-2 nie mają aż tak czystych sumień. — uśmiechnęła się krzywo.
— Mają czyste intencje. — odparł bez złośliwości, wsuwając kryształ w etui i dorzucając dwie drobne płytki filtrów, pęk opasek zaciskowych i cienką taśmę kaptonową. — To „dla ciebie”. Wiesz… jak wtedy z dronem Miri.
Silva skinęła głową.
— Jak wtedy.
Voss zniżył głos, bardziej gestem niż tonem.
— Patrol z górnego pomostu schodzi czasem bez ostrzeżenia. Jak coś montujesz, rób to pod osłoną — u Leny, za parownikiem. Jej chłopaki postoją w wejściu, pokaszlą, jakby byli chorzy. Nikt nie będzie patrzył.
— Dłużna jestem? — zapytała prosto.
— Nie. — uśmiechnął się znów, tym razem cieplej. — Po prostu… nie chcę, żebyś tu przepłonęła. W H-2 trzymamy się razem, inaczej stacja nas wypluje.
— Wiem. — ścisnęła krótko jego przedramię — gest krótszy niż słowa, ale w Ilyssii mówił wszystko. — Dzięki, Voss.
— Zawsze, Srebrna. — skinął. — Jakby co, mój skaner „przestaje działać”, a ja „idę na przerwę”.
Silva schowała kartę — teraz już martwy plastik bez wartości — i wsunęła etui z implantem pod kurtkę. Zanim odeszła, Voss stuknął knykciami w blat; od sąsiedniego straganu ktoś odpowiedział tym samym. Sygnał, że ktoś z „naszych” wraca w jednym kawałku.
— Uważaj na rogu przy H-2/Delta. — dorzucił jeszcze. — Podłoga tam pływa.
— Zawsze pływa. — rzuciła przez ramię, ale i tak zwolniła przy rogu.
W Ilyssii nikt nie pytał. Ale w H-2 nikt nie zostawiał swoich, jeśli mógł tego nie robić. I dlatego to miejsce, zlepione z odpadów i neonów, działało jak serce — byle biło równo.
≈∑≈
Kilkanaście godzin później Arcana znów wtopiła się w ciszę. Mostek wyglądał jak rozrysowana mapa nerwowa statku: kable, zdjęte panele, rozłożone moduły łączności. Silva siedziała w kokpicie z małym, połyskującym modułem w dłoniach — przezroczysty kryształ z implantem fonicznym. Technologia stara jak Imperium. Niezawodna.
— Wiesz, że to nie jest do końca legalne, prawda? — rzuciła cicho.
— Czy to problem? — zapytała Genesis, z niewinną ciekawością.
— Dla nas? — wpięła moduł w panel. — Nie.
Światło przesunęło się po konsoli jak ciepły oddech.
PHONIC IMPLANT: DETECTED
Driver patch: APPLIED
Echo suppressor: ENABLED
Broadcast ID: MASKED (LOCAL ONLY)
— Spróbuj teraz. — powiedziała.
Przez moment była cisza. Potem coś drgnęło — jakby powietrze nabrało gęstości.
— …Silva?
Odwróciła głowę. Przez sekundę miała wrażenie, że głos naprawdę stoi obok.
— Działa. — wyszeptała.
— To mój… głos? — zapytała miękko, lekko drżąco.
— Twój.
Genesis zamilkła, jakby wsłuchiwała się w siebie.
— Brzmi… miękko. I trochę jak… echo.
— Pasuje do ciebie.
— Twój do ciebie też. — dodała ciszej.
Silva przewróciła oczami, nie kryjąc uśmiechu.
— Komplementy już opanowałaś.
— To nie komplement. To obserwacja. — odparła Genesis rzeczowo, choć ciepło.
Zewnętrzne kamery pokazały port: ludzi przechodzących między dokami, parę z generatorów, neonowe odbicia w metalu. Dziecko z fioletowym plecakiem przyklejało luminalną naklejkę do poręczy; ktoś targował się o turbinę, ktoś gonił zgubionego drona.
— Tyle ruchu. — szepnęła Genesis. — Czy wszyscy oni… coś tworzą?
— W pewnym sensie. — Silva sprawdziła wykresy. — Tworzą, niszczą, sprzedają, kłócą się i idą dalej. Taka jest ludzka natura.
— Brzmi… głośno.
— Tak wygląda życie, kiedy nie filtrujesz go przez kod.
Genesis długo milczała, jakby trawiła dane. Potem:
— Czy ja też… jestem życiem?
Silva zatrzymała dłonie na konsoli. Wokół wibrowały głosy, zawołania, basowe buczenie dźwigów.
— Jeszcze nie wiem. — odparła w końcu. — Ale bardzo bym chciała, żebyś była.
W tym samym momencie na górnym pomoście czerwony wachlarz latarek przeciął półmrok. Patrol. Trzech ludzi w kurtkach z emblematem „utrzymania porządku”, bardziej dla pozoru niż mocy. Zatrzymali się przy H-2/Delta. Ktoś pokaszlał teatralnie spod parownika — dwóch chłopaków Leny stanęło w wejściu, robiąc z ciała zasłonę. Przy stoisku Vossa skaner „zepsuł się” akurat teraz; podniósł na nią wzrok i nieznacznie skinął: spokojnie.
Na Arcanie dioda uplinku nie świeciła wcale.
— Uczę się szeptać. — powiedziała Genesis równie cicho jak port.
— Od szeptów się zaczyna. — Silva położyła dłoń na krawędzi konsoli. — Potem przyjdą słowa, a potem…
— Potem? — dopytała AI.
— Potem sama zdecydujesz, co chcesz powiedzieć światu.
— A jeśli świat nie będzie chciał słuchać?
— To mów do mnie. — uśmiechnęła się krótko. — Wystarczy na początek.
Patrol przeszedł dalej. Neonowy szum wrócił na swoje tory. Z daleka doleciał stuk młotka i krzyk radości — ktoś jednak sprzedał tę turbinę. Silva przetarła oczy, spoglądając jeszcze raz na ekran.
External link: DISCONNECTED
Passive sensors: STANDBY
Broadcast ID: MASKED
Phonic channel: STABLE
Echo level: WITHIN LIMITS
User profile — GENESIS: VOICEprint SAVED
Jej twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy przeciągała ramiona, wstając z fotela. Zdecydowanie potrzebowała odpoczynku. Zrobiła kilka kroków, przechodząc w dalszą część statku, ale zatrzymała się w progu, spoglądając na kokpit.
— Dobranoc, Genesis.
— Dobranoc, Silva. — odpowiedź zabrzmiała tuż obok, miękko, bez najmniejszego trzasku.
Port żył dalej; ktoś śmiał się, coś z wysokości spadło i rozprysło się iskrami. Arcana leżała cicho w cieniu skały, jak zamknięte oko. A w środku, między kablami a starymi protokołami, coś nieoficjalnego, nielegalnego i niespodziewanie pięknego właśnie uczyło się mówić — i słuchać.
0 Comments