[Etap XI] Więzi
by luxKajuta Silvy była większa od skrzynki na narzędzia tylko o tyle, ile zajmowało drugie łóżko i wąski stolik złożony pod kątem. Na ścianie wisiał cienki regał z manualami i szkicami, pod sufitem szumiały cicho pętle wentylacji, a na parapecie przy przygaszonej wnęce okiennej leżał cylinder rezonansowy, ciepły jak kamień po słońcu. Statek zszedł na nocny oddech: długie, równe tony, zero teatralności. Silva leżała na plecach, jedna ręka pod karkiem, drugą przesuwała po zagiętym rogu kartki, której nawet nie czytała.
Ktoś zapukał raz, krótko.
— Wchodź.
Drzwi wsunęły się po szynie. Yasuo zatrzymał się w progu, jakby pytał najpierw powietrza. Białe włosy opięte metaliczną opaską odbiły chłodny blask lampy nad drzwiami. Na jego ramieniu siedział Rill — błyskotek — skulony, płetwy uszu złożone w wąski wachlarz.
— Nie chciałem przeszkadzać. — opuścił wzrok. — Myśl się nie odkłada na później.
— Myśli mają swoje zegarki. — przesunęła stopą, wskazując złożony stołek. — Siadaj. Na łóżko nie wchodzisz, to już zdrada regulaminu. — zaśmiała się krótko.
Rill nie zapytał regulaminu o zgodę: wyskoczył mu z ramienia prosto na kołdrę Silvy, miękko, pewnie, jakby robił to tysiąc razy. Zapiszczał krótko, dwa razy, i wgryzł się łapkami w fałdę narzuty. Silva odruchowo pogładziła go po grzbiecie; płetwy rozwinęły się, krawędzie pojaśniały ciepłym limonkowym odcieniem.
— Skąd ty go wziąłeś? — zapytała, nie odsuwając dłoni. — Nie wygląda na coś, co się sprzedaje przy automacie z zupą.
Yasuo parsknął prawie bezgłośnie.
— Zwędziłem z laboratoriów badawczych. — przyznał bez wstydu. — Zanim uciekłem z Demaxii. Był „obiektem testowym”. Bardzo ważnym. Z pieczątką. Nudził się śmiertelnie.
Rill zapiszczał obrażonym szeptem, jakby potwierdzał każdy z zarzutów.
— Dobrze zrobiłeś. — stwierdziła Silva. — Wygląda na kogoś, komu trzeba pozwolić być kimś, nie czymś.
— W twoim towarzystwie szybko się tego nauczy. — odparł.
Usiadł na stołku bokiem, plecami do ściany. Przez moment milczeli. Statek mruczał. Genesis nie odzywała się głośnikiem, tylko przygasiła lampę o ćwierć tonu — ten dyskretny gest, który znaczył: jestem, ale wasza kolej.
— Pamiętam, jak pierwszy raz się spotkaliśmy. — powiedziała Silva, nie zmieniając pozycji. — Z akademii. Z pokazów Locusów nad ringiem dokującym. Byłeś wtedy ich „pchaczem cudów”.
— Zawrotka na połowie śluzy. — skinął głową. — Dali mi skafander, który pamiętał lepsze czasy, i złom, który lubił latać. Wyszło z tego coś między dobrym treningiem a bluźnierstwem.
— A my mieliśmy notować wektory. — kącik ust jej drgnął. — Nikt nie notował. Wszyscy patrzyli, jak sadzasz ten statek. A potem…
— Potem przesiadywałem w waszym hangarze po godzinach. — dokończył. — Bo ktoś przy automacie parzył herbatę, która smakowała jak grzejnik, i próbował wytłumaczyć mi, że „cisza to też sygnał”.
— I ktoś inny — poprawiła — naśmiewał się z moich okularów.
Yasuo uśmiechnął się tak, jak uśmiecha się winowajca, który nie zamierza się bronić.
— Były duże. — przyznał. — I parowały.
— Bo w hangarze było zimno. — parsknęła. — Jeszcze raz skomentujesz, to ci założę najgrubsze, jakie znajdę, do pracy przy mikropętlach.
— Zasłużone. — podniósł ręce w kapitulacji. — Tęskniłem, Kometo.
— O nie. — przewróciła oczami.
— No co? — zapytał. — Bo łapałaś za śrubokręt, zanim skończyłem zdanie i wyglądałaś wtedy jak smuga, kiedy twoje włosy próbowały nadążyć za twoim rytmem.
Silva prychnęła, ale nie odwróciła twarzy.
— Zniknąłeś. — dodała po chwili. — Ilość plotek która obiła mi się o uszy była przerażająca. A ty po prostu zniknąłeś… Zrobiło się… — urwała, szukając słowa, które nie zabrzmi ani melodramatycznie, ani głupio. — Pusto. Jakby ktoś zabrał mi brata, którego nigdy nie miałam.
Rill zapiszczał tak miękko, że brzmiało to, jak westchnienie. Yasuo nie odwracał wzroku.
— Wtedy nie umiałem się żegnać. — powiedział. — Zrobiłem zawrotkę i tyle mnie widzieli. Musiałem uciec, zanim mnie dopadli za coś, czego nie zrobiłem.
— A my uczyliśmy się na czymś żywym. — mruknęła. — Ale Radzie się to nie spodobało.
Genesis nadal milczała, ale światło nad drzwiami przygasło jeszcze o minimalną wartość — prywatność w protokole bez przeglądu.
— Chcieli ją rozebrać. — słowa wyszły jej szybciej, niż planowała. — Genesis. „Anomalna”. „Niebezpieczna”. „Nieprzewidywalna”. Tego typu słownik, którym lubi posługiwać się Rada.
— Znam. — odparł bez patosu.
— Był moment, kiedy zrozumiałam, że jeśli im pozwolę, to przestanę sobie podawać rękę. — powieki jej drgnęły. — Wyjęłam rdzeń. Wyniosłam. I ani trochę tego nie żałuję.
Yasuo spojrzał na cylinder tak, jak nie patrzy się na maszyny.
— To nie bohaterstwo. — uprzedziła ocenę. — Upór. I strach, który nie zdążył mnie zatrzymać.
— Prawidłowa kolejność. — przyznał. — Upór, potem strach.
Rill przeciągnął się na kołdrze i wtulił pyszczek w dłoń Silvy. Krawędzie płetw rozjarzyły się ciepłem.
— Tęsknię za Locus Armada. — dodał po chwili Yasuo, patrząc w sufit. — Nie za mundurem. Za językiem. Za tym, że pół gestu wystarczało. Za śmiechem przy checkliście, kiedy nic nie wybuchło.
— Nie możesz wrócić. — to nie było pytanie, tylko stwierdzenie.
— Nie. — potwierdził. — Ktoś bardzo się postarał, żebym nie mógł. Oficjalnie: jestem ścigany za śmierć oficera Yone, „w wyniku nieautoryzowanej interwencji”. Nieoficjalnie: czarne skrzynki poskładane od nowa, znaczniki czasu przesunięte, mój transponder tam, gdzie mnie nie było. Zbyt czyste. Zbyt osobiste.
— Podejrzany? — zapytała cicho.
— Shieda Kayn. — padło imię, które ostatnio zbyt często chodziło po czyichś ustach. — Nie mam dowodu, że to on, ale… Sposób, w jaki pojawiał się w logach, podprogowe ślady, jakby zostawiał okruchy. Dla mnie.
Silva uniosła brew.
— Obił mi się o uszy. — przyznała. — Elitarne ostrze Armady. Nadal nie wiem co Jarvan w nim widzi.
Zapadła krótka cisza, ta dobra. Ta cisza, którą się słyszy, pomyślała. Nie dudni lękiem, tylko daje oddychać.
Silva usiadła, sięgnęła w jego kierunku i położyła mu dłoń na ramieniu. Gest prosty, bez „kapitańskiej” powagi. Poczekała ułamek sekundy, aż mięśnie pod jej palcami przestaną się bronić — i miękkim ruchem owinęła ramiona dookoła jego torsu.
— Naprawdę tęskniłam, bałam się, że już nigdy cię nie zobaczę.
Yasuo odetchnął tak, jak odetchnąć potrafią ludzie, którym ktoś zdjął z barków pół niewidzialnego ładunku.
— Siostrzyczko, nie da się mnie pozbyć tak łatwo. — uśmiechnął się krótko, pierwszy raz używając tego słowa tak, jakby odkładał coś na swoje miejsce.
Silva uśmiechnęła się ciepło.
— Jeszcze jedno. — dodała, nie puszczając go. — Póki jesteś na moim pokładzie, jesteś moją odpowiedzialnością. Nie własnością. Jeśli będziesz chciał wysiąść — wysadzę cię tam, gdzie cię nie sprzedadzą. Jeśli ktoś będzie gonił — pobiegnie za nami obojgiem.
— To więcej, niż zwykle dostawałem. — odpowiedział. — Dziękuję, Kometo.
Puściła go, wskazała brodą drugie łóżko. Rill, zachwycony zmianą układu sił, przefrunął przez kołdrę jak zielonkawy meteor i wylądował dokładnie obok Yasuo, po czym zwinął się w kłębek.
— Masz koc? — rzuciła Silva.
— Po Locusach śpię wszędzie. — zaśmiał się cicho. — Ale nie pogardzę luksusem.
— Na półce. — Genesis, wciąż niewidoczna, wysunęła z szuflady cienki, ciężki koc i odłożyła na oparcie łóżka Yasuo. Lampy przygasły o kolejne pół tonu.
— Dziękuję, Genesis. — mruknął. — I… przepraszam za żarty z władzy na mostku.
— Zanotowane. — odpowiedziała AI miękko z głośnika tuż nad drzwiami. — „Przeprosiny przyjęte.” Tryb: cisza nocna. Rejestr: prywatne — bez przeglądu.
Silva ułożyła się wygodniej, przyciągając narzutę do wysokości ramion. Za oknem prześlizgnął się daleki, nieistotny refleks — obca trajektoria w swoim świecie.
— Dobranoc, Podmuchu. — powiedziała żartobliwie.
— Dobranoc, Kometo. — odpowiedział puszczając jej oko i wsuwając się pod koc.
— Dobranoc. — dodała Genesis prawie niesłyszalnie, co brzmiało bardziej jak gest niż słowo.
Cisza rozgościła się między łóżkami. Nie ta ciężka, która dusi, tylko ta, która niesie. Silva zamknęła oczy. Nic nie dzwoni. Rill zapipskał raz, przeciągle, i zwinął łapki pod pyszczek. Arcana wzięła dłuższy, równy oddech. I pierwszy raz od dawna dwoje ludzi zasnęło w tym samym pokoju nie dlatego, że musieli, tylko dlatego, że tak było łatwiej oddychać.
0 Comments