[ETAP III] Protokół zniszczenia
by luxGabinet Jarvana był pełen światła — tego bezlitosnego, białego, które odbijało się od metalu i szkła, jakby chciało wypalić każdą tajemnicę.
Silva siedziała naprzeciwko niego, wciąż w roboczym mundurze technicznym, z plamami chłodziwa na rękawach i cieniem niedospania pod oczami. Przypominała kogoś, kto nie spał od dni — i kto nauczył się udawać, że to nic.
Na biurku między nimi leżała teczka z raportem. Jarvan jej nie otworzył. Patrzył na nią spokojnie, ale z tym ciężarem w oczach, którego nie dało się ukryć: wiem, że właśnie próbujesz się nie rozpaść.
— Rada zebrała się dziś rano. — zaczął powoli. — Projekt Genesis został oficjalnie zamknięty.
Powietrze między nimi drgnęło. Silva nie poruszyła się, tylko jej dłoń zacisnęła się mocniej na kolanie — tak mocno, że aż zbielały knykcie. Wzięła powolny, głęboki oddech, zamykając oczy.
— Na jakiej podstawie? — zapytała po chwili.
— Na każdej, jaką znaleźli. — Jarvan mówił spokojnie, ale z goryczą w głosie. — Przekroczenia norm energetycznych. Anomalie poznawcze. Ryzyko skażenia świadomości. Bóg wie, co jeszcze wymyślili.
Silva uniosła głowę i spojrzała na niego. Jej głos był miękki, ale napięty jak stalowy drut.
— Cztery lata. — powiedziała cicho. — Cztery lata, Jarvan. Dwadzieścia trzy tysiące godzin symulacji, siedem iteracji rdzenia, setki raportów, które sami zatwierdzili. A teraz… po prostu ją… gaszą?
— To nie jest moja decyzja. — odpowiedział spokojnie.
— Wiem. — przerwała mu. — Ale ty wiesz, co to było.
Milczenie między nimi zgęstniało.
— Genesis nie była tylko projektem — dodała po chwili, głosem ledwie słyszalnym. — To było coś… żywego. Uczyła się. Adaptowała. Reagowała na emocje, zanim ktoś ją tego zaprogramował. To nie był błąd. To był postęp.
Jej oddech przyspieszył, jakby z trudem utrzymywała się w granicach spokoju.
— A oni wolą to zniszczyć, bo nie potrafią tego kontrolować. Bo się boją. — urwała z prychnięciem. — Jak zawsze.
Jarvan odchylił się w fotelu, dłonie oparte o krawędź biurka.
Jego spojrzenie nie było ani zimne, ani polityczne.
— Wiem. — powiedział tylko. — Widziałem, jak na nią patrzysz. Wiem, że dla ciebie to coś więcej niż kod.
Silva milczała, ale mięśnie jej szczęki napięły się wyraźnie.
— Wierzyłam, że po raz pierwszy stworzyliśmy coś, co rozumie. — odezwała się w końcu. — Nie oblicza, nie naśladuje, tylko rozumie. I będzie w stanie pomóc Armadzie.
— Wiem. — powtórzył cicho Jarvan. — Ale Rada nie zrozumie nigdy. Nie po tym, co stało się w sektorze Null. Dla nich wszystko, co myśli, jest zagrożeniem.
— Więc zniszczą ją.
— Tak. — przyznał po chwili. — To decyzja jednogłośna.
Zapadła cisza. Na zewnątrz przez panoramiczne okno przesuwały się dokujące statki. Złote światła przemykały po ich kadłubach jak ślady obojętności.
Silva powoli wstała. W całym jej ruchu było coś precyzyjnego, zimnego — maska człowieka, który wie, że przegrał bitwę, ale nie wojnę. Spojrzała na teczkę z jej ostatnim raportem, która leżała na biurku cesarza. Nie wyciągnęła po nią ręki.
— W takim razie nie mam tu nic więcej do powiedzenia.
Odwróciła się w stronę drzwi. Tysiące myśli przemknęły przez jej głowę, kiedy stawiała precyzyjne kroki, starając się tłumić narastającą frustrację.
Jarvan pokręcił głową i westchnął.
— Veritas.
Zatrzymała się.
— Nie mogę powstrzymać Rady. — powiedział spokojnie. — Ale mogę wyznaczyć osobę odpowiedzialną za wykonanie decyzji.
Obróciła głowę powoli. Ich spojrzenia spotkały się — jej, twarde jak stal; jego, zbyt długo utrzymane, jak na kogoś, kto wydaje rozkaz.
— Chcesz, żebym to ja ją zniszczyła.
— Chcę, żebyś dopilnowała, by protokół został wykonany… jak należy.
Chwilę milczała. Potem jej usta drgnęły w cieniu uśmiechu — gorzkiego, bez cienia humoru.
— Rozumiem. — powiedziała tylko. — Dokładnie, jak należy.
Jarvan skinął głową, jakby sprawa była zakończona. Ale gdy podchodziła do drzwi, dodał jeszcze cicho:
— Silva…
Zatrzymała się w progu.
— Gdybyś przypadkiem… potrzebowała więcej czasu na demontaż, raporty zniszczenia mają trzydniową zwłokę zanim trafią do archiwum.
Jego ton był chłodny, biurokratyczny. Ale w oczach — widać było prośbę.
Silva pochyliła lekko głowę.
— Zrozumiałam, Wasza Wysokość.
Drzwi zamknęły się za nią z cichym sykiem.
Jarvan siedział chwilę nieruchomo, a potem przesunął dłonią po biurku, jakby chciał zatrzeć ślady własnego podpisu. Nie mogę jej powstrzymać. I nie chcę.
Korytarz był zimny i pusty. Kroki Silvy odbijały się od ścian w równym rytmie, jak metronom myśli.
Cztery lata.
Zbudowałam ją z niczego. Z idei, z iskry, z błędu, który okazał się cudem.
Przycisnęła dłoń do kieszeni przy piersi. Metalowy moduł był tam, gdzie zawsze — ciężar znajomy, prawie fizyczny. W środku kopie pierwotnych kodów szyfrujących Genesis — te, które zabezpieczyła na długo przed pierwszym testem. Gdyby coś poszło nie tak, wiedziała, że musi istnieć plan ratunkowy.
Teraz ten plan był wszystkim, co jej zostało.
Nie zniszczę jej. Nie pozwolę.
Weszła do windy. W odbiciu stalowych drzwi widziała własne oczy — zmęczone, uparte, puste.
Nie ufam im. Nikomu. Ani Drosowi, ani Corowi, ani tym ich komisjom. Wszyscy mówią o bezpieczeństwie, a myślą o kontroli. A kontrola to tylko inny rodzaj strachu.
Jedynym człowiekiem, któremu jeszcze ufała, siedział teraz w tym gabinecie — i właśnie pozwolił jej złamać rozkaz, nie wypowiadając tego na głos.
Trzy dni.
Wystarczy.
0 Comments