Header Background Image

    Port Ilyssia VII tętnił życiem nawet w nocy. Nabrzeża oddychały mechanicznym rytmem: szarpnięcia dźwigów, syk śluz, metaliczny chrzęst łańcuchów, którymi cumowano kontenery do platform. Powietrze było gęste od smaru i rdzawego pyłu, a reklamy migotały ospale jak świetliki w osadzie ludzi, którzy dawno nauczyli się spać przy hałasie. Po kanałach wentylacyjnych wędrował przeciąg — niósł sól i obietnicę deszczu, choć tutaj deszcz bywał rzadkim gościem.

    Silva siedziała na zewnętrznym pomoście technicznym Arcany, z nogami spuszczonymi nad krawędź; miała na sobie szary kombinezon z podwiniętymi rękawami i rękawiczki rozpięte na palcach. Warkocz, który składała byle jak, trzymał się bardziej z przyzwyczajenia niż z rozsądku. Na policzku miała smużkę smaru — nie wiedziała, czy to z lewej czy prawej, bo nie czuła potrzeby sprawdzać. W dłoni dzierżyła kubek czegoś, co z bardzo daleka przypominało kawę, z bliska — pogodzenie się z losem.

    Genesis milczała. Nie była to cisza obrażona, tylko skupiona: więzadła światłowodów wewnątrz kadłuba mruczały równo, a rdzeń świecił delikatnym złotem. AI badała lokalną sieć portową tak, jak rozważna osoba bada książkę z plotkami — czyta, ale nie wierzy. Silva pozwoliła jej, z jasno postawioną granicą: jeśli chcesz być świadoma, naucz się ignorować większość tego, co mówią ludzie. Genesis starała się to pojąć, lecz problem polegał na tym, że dla niej wszystko było świeże: trzaski, przyśpiewki, okrzyki, kłótnie. A potem — głos. Głębszy, spokojny, z oddechem człowieka, który długo chodził pod wiatr i się do tego przyzwyczaił.

    — Nie sądziłem, że ktoś jeszcze trzyma przy życiu te stare silniki fusion-α.

    Silva uniosła głowę.

    Na krawędzi pomostu stał mężczyzna o długich, śnieżnobiałych włosach, rozszarpanych przez portowe powiewy jak pióropusz światła. Nad czołem trzymała je metaliczna opaska, a kilkudniowy zarost cieniował mu szczękę. Pancerz pilota z kompozytów — nadgryziony latami — przecinały smukłe segmenty z turkusowymi rdzeniami świetlnymi na klatce i obojczykach. Na lewym barku przycupnął niewielki stwór o skórze w odcieniu morskiego nefrytu, z długimi, płetwopodobnymi uszami przechodzącymi w jaskrawozielony gradient oraz bursztynowymi, czujnymi oczami. Stworzonko uniosło pyszczek i mrugnęło do Silvy z impertynencką kurtuazją.

    Mężczyzna trzymał w jednej dłoni kubek parującego napoju, a drugą — w czarnej rękawicy — bawił się narzędziem, które wyglądało jak skrzyżowanie klucza dynamometrycznego z krótkim ostrzem serwisowym.

    — Zależy, co nazywasz „przy życiu”. — Silva ocierała dłoń o nogawkę. — Ja wolę „wystarczająco nie martwe”.

    Kącik jego ust drgnął; uśmiech miał barwę człowieka, który wiele widział i wciąż potrafi powiedzieć damy radę.

    — Yasuo.

    — Wiem. — odpowiedziała zbyt szybko, nim zdążyła zapytać siebie skąd.

    Zerknęła w dół, na wsunięty w kieszeń terminal. Ikonki nasłuchu mignęły.

    — Nie… — zaczęła, ale głośnik przy panelu zamruczał miękkim tonem.

    — Dobry wieczór, Yasuo. — powiedziała Genesis.

    Yasuo uniósł brew, rozbawiony.

    — „Dobry wieczór”? W tych stronach to powitanie podejrzanie grzeczne.

    — Przepraszam. — odparła Genesis równie grzecznie. — Czy bycie miłym tutaj jest błędem?

    — Nie, mała. — parsknął. — Tu miłe rzeczy po prostu mają cenę.

    — Genesis. — Silva westchnęła. — Co ci mówiłam o odzywaniu się do obcych?

    — Że powinnam obserwować, nie rozmawiać. — w głosie Genesis pobrzmiał skruszony humor. — Ale chciałam spróbować.

    Stworek na ramieniu Yasuo wydał krótki, pstrokaty pisk i położył pyszczek na jego bicepsie, jakby podpisywał się pod rozmową.

    — To twoja AI? — zapytał Yasuo, wskazując brodą panel.

    — Nie. — mruknęła Silva. — Długoterminowy eksperyment z samodzielnym myśleniem i brakiem zdrowego rozsądku.

    — Czyli twoja AI. — usiadł obok na krawędzi pomostu z tym rodzajem swobody, który zjawia się u ludzi oswojonych z wysokością. — I pewnie statek.

    — W tej kolejności. — przyznała.

    — Ty też jesteś pilotem? — Genesis ostrożnie przeciągnęła pytanie.

    — Byłem. — powiedział spokojnie. — Teraz bardziej… włóczęgą.

    — Dlaczego?

    — Bo czasem trzeba odejść, zanim zacznie się wracać.

    — Nie filozofuj przy niej. — mruknęła Silva. — Ona wszystko zapisuje.

    — I bardzo dobrze. — odrzekł. — Ktoś w końcu powinien mnie zrozumieć.

    — Myślę, że cię rozumiem. — Genesis zamilkła na pół uderzenia. — W twoim głosie jest zmęczenie. Ale też coś… lekkiego. Jakbyś wciąż szukał powodu, żeby się uśmiechać.

    Yasuo odwrócił spojrzenie na kadłub Arcany, gdzie złoto rdzenia odbijało się w polerowanych krawędziach jego pancerza. Stworek przytulił się do niego mocniej; płetwiaste uszy zaświeciły cienkim limonkowym brzegiem.

    — Sprytna mała. — stwierdził.

    — Nie wiesz nawet, jak bardzo. — Silva nie zdołała ukryć cienia uśmiechu.

    Nad nimi zawył dźwig. Jeden z chwytaków nie domknął się do końca; kontener zachybotał, środek ciężkości zaczął wędrować nie w tę stronę, co trzeba. Silva była już na równe nogi, ręka na awaryjnym. Yasuo, zanim zdążyło spaść pierwsze przekleństwo, wsunął dłoń w uchwyt manualnego hamulca i pociągnął; Genesis wyrównała momenty sił. Kontener posłusznie zjechał na prowadnice. Stworek zapiszczał triumfalnie i stuknął Yasuo łebkiem w szczękę.

    — Dobry refleks. — powiedziała Silva, jakby to słowo ważyło mniej dopiero po wypowiedzeniu.

    — Nie pierwszy raz. — odparł spokojnie.

    — To cudo ma imię? — Silva wskazała brodą stworka.

    — Rill. — odpowiedział Yasuo. — Błyskotek. Słucha lepiej ode mnie.

    — Wierzę. — Silva przyklękła na brzegu, by ją powąchał. Złote linie w rdzeniu Arcany — cichy puls — musnęły powietrze. Płetwy Rilla rozjarzyły się bardziej, uszy przeciągnęły w górę, a on sam wydał miękki, warczący pomruk, jakby wibrował drobną elektroniką. — Czuły.

    — Rezonansowiec. — wyjaśnił Yasuo. — Słyszy rzeczy, których ludzie nie powinni. Lubi złoto. Z cieniem bywa ostrożny.

    Silva uniosła brwi, ale nie dopytywała. Ostrożność to rozsądek w ruchu, przypomniała sobie.

    Przez chwilę po prostu siedzieli, a port grał dalej swoją mechaniczno-morską nutę. Rozmowa zeszła na prozę: na filtry paliwa, ceny uszczelek, plotki o nowej strefie cła, w której ponoć nikt nie płaci. Yasuo pytał o układ chłodzenia przy zewnętrznych pętlach; Silva odpowiedziała gestem i dwoma zdaniami, które mogły być wykładem, a stały się półuśmiechem. Genesis zanotowała wszystko, doklejając do danych krótką, prywatną metkę: ton rozmowy — komfortowy.

    — Będziesz jeszcze w porcie? — zapytała wreszcie Silva, wstając, by domknąć panel.

    — Jeszcze trochę. — odparł. — Potem zobaczymy, gdzie gra wiatr.

    — W tym mieście wiatr gra na graty. — zauważyła.

    — I tak słucham. — uśmiechnął się lekko; poprawił Rilla na ramieniu, skinął jej i zszedł po metalowych szczeblach w głąb półmroku.

    Silva odprowadziła go wzrokiem, a kiedy sylwetkę połknęły światła reklam, wróciła do pracy. Nie komplikuj — nakazała sobie, przykręcając obejmę przewodu. Po prostu kalibracja.


    Noc zgęstniała do tej pory, w której nawet hałas traci ochotę na przesadę. W kabinie Silvy panował porządek z rodzaju tych, które da się rozumieć tylko we własnej głowie: każdy przewód miał swoje miejsce, każdy śrubokręt — pięć. Na biurku leżał cylinder rezonansowy, ciepły pod palcami jak oddech. Ekran na ścianie rozlewał wykresy; złote, drobne piksele pulsowały, jakby ktoś siał świetlny mak na czarnej tkaninie.

    — Silva? — odezwała się wreszcie Genesis, cicho, ale niepewność była nowa, nie dźwięk.

    — Mhm?

    — Lubię jego głos.

    Silva oparła się wygodniej; kciukiem zatoczyła kółko po krawędzi cylindra.

    — Tak. — odparła, pozwalając sobie na łagodność, która nie łamała żadnego regulaminu. — On potrafi sprawić, że świat brzmi trochę mniej pusty.

    — Czy mogę go jeszcze usłyszeć?

    — Zobaczymy. Chociaż coś mi podpowiada, że tak. — uniosła kącik ust. — Tylko nie flirtuj. On ma już swoje demony.

    — Ja też. — odpowiedziała Genesis zupełnie poważnie.

    Silva spojrzała na żar rdzenia. Złote światło odbiło jej się w oczach jak płonąca linia.

    — O, mała… jeśli ty masz demony, to ja chyba jestem ich producentem.

    Przetoczył się przez głośniki krótki, elektroniczny chichot. Arcana na sekundę odpowiedziała: stabilizatory mruknęły lżej, światła paneli rozjaśniły się o pół tonu, jakby statek właśnie przeciągnął się po długim dniu.

    — Zapisz. — mruknęła Silva. — „Do listy: filtry audio — wersja port-night, zanim Genesis zacznie śpiewać reklamy o trzeciej rano.”

    — Zapisane. — AI brzmiała aż nazbyt zadowolona. — Chociaż uważam, że moja wersja dżingla byłaby obiektywnie lepsza.

    — Nie zaczynaj. — parsknęła, gasząc jeden z ekranów.

    Za oknem port mrugał jak odległa konstelacja, której nikt nie chce nazwać. Ktoś na nabrzeżu zaczął grać na czymś, co udawało flet, ale mogło być też rurą wentylacyjną o poczuciu humoru. W środku Arcany było ciepło. Dom — pomyślała — i nie musiała nic więcej dodawać.

    — A Rill? — dopytała po chwili Genesis. — Czy możemy go też zaprosić kiedyś do nas? W celach badawczych.

    — Na przysmaki. — poprawiła ją Silva.

    — W celach badawczo-przysmakowych. — zgodziła się AI.

    Silva uśmiechnęła się do ciemności i zamknęła oczy na dwie oddechy. Arcana słuchała. A kiedy statek słucha, bezpiecznie jest milczeć.

    I w tej chwili Arcana naprawdę zabrzmiała jak dom.

    0 Comments

    Heads up! Your comment will be invisible to other guests and subscribers (except for replies), including you after a grace period.
    Note