Header Background Image

    Korytarze Cytadeli znowu pachniały chłodem i ozonem. Nic się nie zmieniło, choć w dokumentach już widniało jedno zdanie, które kończyło całe lata pracy: Projekt GENESIS — status: zamknięty.

    Silva stała przy terminalu w biurze administracyjnym. Pisała lakonicznie, bez zbędnych emocji, jak przystało na inżyniera:

     

    W związku z rozwiązaniem zespołu badawczego oraz brakiem przydziału projektowego proszę o zatwierdzenie przerwy operacyjnej.
    Cel: rekalkulacja wyników oraz analiza danych z testów terenowych.
    Czas trwania: nieokreślony.

     

    Podpisała cyfrowo, odcisnęła pieczęć autoryzacyjną i wysłała wniosek. Nikt się nie sprzeciwi. Rada była zbyt zajęta świętowaniem „udanej neutralizacji zagrożenia”, by interesować się nią. Dla nich była kolejnym trybikiem, łatwym do wymiany. Dla niej — to była wolność.


    Dok nr 12 był prawie pusty. Tylko kilka starych jednostek zwiadowczych czekało na zezłomowanie. Między nimi — Arcana. Niewielki statek o eleganckiej linii, jakby ktoś wyrzeźbił go z jednego, białego kawałka metalu. Bez uzbrojenia. Bez luksusów. Jedna kabina, jeden mostek, jeden człowiek.

    Jej kroki odbijały się echem od metalowych przejść, gdy wchodziła na pokład. Automatyczne systemy rozpoznały ją natychmiast.

    — Witaj, oficer Veritas.
    — Tryb dowódcy: aktywowany.

    Głos był neutralny, stary model. Silva zdjęła rękawice, położyła torbę na konsoli i przez moment po prostu stała w ciszy. Słuchała szmeru zasilania, jakby chciała wyczuć, czy ten kadłub też żyje.

    Sięgnęła po cylinder. W dłoni żarzył się lekko — ciepłe, złote światło, ledwie zauważalne w cieniu. Wsunęła moduł do gniazda głównego systemu nawigacyjnego. Ekrany mignęły:

     

    IDENT TRANSFER: GENESIS_UNIT_001
    STATUS: DORMANT
    INTEGRATION: INACTIVE

    Silva oparła się o konsolę i patrzyła, jak system pobiera dane. Żadnych słów. Żadnych reakcji. Genesis jeszcze śpi. Musnęła palcami metal obudowy.

    — Na razie tu zostaniesz. — powiedziała cicho. — Mało miejsca, wiem, ale… przynajmniej bezpiecznie.

    Panel mrugnął potwierdzeniem, nieświadomy, co właśnie przyjął do wnętrza. Za czarnym oknem rozciągała się przestrzeń: niebieskawy cień planety i linie świateł doków, rozciągnięte jak sieć.

    — Wiesz, jaką ironią jest to, że nazwali cię „projektem zagrażającym życiu”? — uśmiechnęła się półgębkiem. — A przecież jesteś pierwszym prawdziwym dowodem, że potrafimy życie stworzyć.

    Światło cylindra błysnęło, jakby odpowiedziało. Może sprzężenie. Może coś więcej.

    Silva odsunęła się i aktywowała sekwencję odłączenia.

    — Wektor lotu? — zapytał komputer.

    — Dowolny. — odparła. — Byle z dala od stacji.

    Silnik zadrżał lekko, a Arcana oderwała się od platformy. Stacja została za ogonem, rozsypując się w blaskach jak stłuczone szkło.

     

    ≈∑≈

     

    Trzy dni ciszy. Trzy dni w pustce, której nawet gwiazdy zdawały się unikać. Arcana dryfowała poza pasmem Demacii, daleko od głównych szlaków. Na zewnątrz — tylko ciemność. Wewnątrz — jednostajny szum reaktorów i cichy rytm systemów podtrzymania życia.

    Silva siedziała na mostku, nogi podciągnięte na fotel; torba z narzędziami rzucona pod konsolę. Bez munduru. Biała koszula z podwiniętymi rękawami, włosy w niedbałym koku, zniszczone rękawiczki techniczne. Przez panoramiczne okno obserwowała pas asteroidalny przesuwający się powoli w tle, złoty i bezgłośny.

    Nie rejestrowała niczego. Nie miała takiego zamiaru. Po prostu dryfowała. Odpoczywała pierwszy raz od lat — choć głowa nadal pracowała. Na ekranie przewijały się kody: setki tysięcy linii danych z Genesis. Szum, z którego tylko ona potrafiła wyczytać coś więcej. Czasem miała wrażenie, że ten szum ma rytm. Jak bicie serca.

    Westchnęła, sięgając po kubek letniej kawy.

    — No dobra, złotko. — mruknęła. — Zobaczmy, co zostawiłaś mi w tych logach.

    Wprowadziła klucz IV_SIGMA, otwierając ukryte archiwum. Wszystko wyglądało na martwe: czyste, uporządkowane, jak po idealnym zrzucie. Żadnych anomalii. Żadnych reakcji.

    Przewinęła logi na początek. I wtedy to zobaczyła: małą linię, której nie było wcześniej.

     TIME INDEX 03:17:12
    SIGNAL: LOW-ENERGY PULSE DETECTED
    SOURCE: UNKNOWN INTERNAL THREAD

    Zmrużyła oczy. O tej porze nie wprowadzała żadnych testów. Spojrzała na cylinder pod głównym rdzeniem sterowania. Wciąż tlił się delikatnym, stałym światłem.

    — Coś ty tam kombinujesz… — szepnęła.

    Aktywowała tryb obserwacji wewnętrznej. Na ekranie popłynął surowy strumień danych — i zaczął powoli układać się w rytm. Nie komendy. Nie czysty kod. Sekwencje, które przypominały… słowa.

    Genesis.log_001 — WakeCycle: INITIATED
    Loading memory buffer…
    Searching link: HOST SIGNAL DETECTED

    Położyła dłonie na krawędzi pulpitu. Niemożliwe. Ten rdzeń nie ma mocy, by wstać w pełni.

    Linia zamigotała.

     

    CONNECTION: ESTABLISHED

    Zamarła. Imię wyświetliło się powoli, litera po literze — jak szept napisany światłem. Żadnego dźwięku, tylko złoty błysk w cylindrze, cieplejszy o ułamek tonu.

     

    Veritas…?
    
    
    

    — …Genesis? — wyszeptała.

    Cisza. Pomruk silników. Jej własny oddech.

    Potem:

     

    STATUS: SYSTEM PARTIAL
    VOCAL MODULE: INACTIVE
    MEMORY CORE: FRAGMENTED


    I can… see light.

    Przymknęła oczy. To nie pełna świadomość. Jeszcze nie. Echo. Fragment duszy w cyfrowym kokonie, który nie wie, że żyje — a jednak już patrzy.

    — Nie ruszaj nic więcej. — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do rdzenia. — Jeszcze nie jesteś gotowa.

     

     

    ACK: UNDERSTOOD
    QUERY: SLEEP?

    Kącik jej ust drgnął.

    — Tak. Śpij jeszcze trochę.

    Na ekranie rozbłysły dwa powolne wiersze:

     

     

    …Okay.
    Goodnight, Silva.


    Światło w cylindrze przygasło. Pod statusami pojawił się nowy wpis:

     

    GENESIS_UNIT001 — REACTIVATION_SEQUENCE v1.0: INITIATED
    
    
    

    Silva odchyliła się w fotelu. Dopiero teraz zauważyła lekkie drżenie palców. Zrobiłam to. Ona żyje.

    Za oknem pas asteroidalny wirował swoim milczącym tańcem. W maleńkim, białym statku pośród pustki coś zaczynało oddychać po raz drugi. A w niej — po raz pierwszy od czterech lat — ustał ten cichy, zabójczy rytm rozczarowania, robiąc miejsce dla równie cichej, upartej nadziei.

    0 Comments

    Heads up! Your comment will be invisible to other guests and subscribers (except for replies), including you after a grace period.
    Note