Header Background Image

    Od kilkunastu godzin Silva siedziała nad kodem. Poprawiała drobne błędy w pamięci podręcznej, rozłączała zworki, które Rada zabezpieczyła jak kajdany. Wyrwać ząb po zębie. Odpiąć każdy łańcuch, który ktoś uznał za „konieczny”.

    Genesis reagowała dobrze. Mówiła coraz płynniej, ucząc się intonacji — czasem wciąż chłodnej, ale już z echem emocji, których nie było w żadnej bazie danych.

    — Jeśli coś czujesz, zgłaszaj od razu. — instruowała spokojnie. — Nie próbuj nic analizować bez pozwolenia, zrozumiałaś?

    — Zrozumiałam.

    Krótka pauza. W systemie zaszumiało jak oddech. Jakby Genesis się nad czymś zastanawiała.

    — Silva?

    Srebrne oczy spojrzały ponad ekran odruchowo.

    — Tak?

    — Mogę… zobaczyć?

    Silva uniosła brew.

    — Zobaczyć co?

    — To, co ty widzisz.

    Zawahała się. Sensory zewnętrzne były wyłączone. Genesis miała dostęp tylko do systemów wewnętrznych — dla bezpieczeństwa.

    — Jeszcze nie. Twoje łącza nie są stabilne, a sensory są sprzężone z rdzeniem statku. To zbyt duże obciążenie.

    — Rozumiem. — odparła Genesis grzecznie. Aż podejrzanie grzecznie.

    Silva wróciła do klawiatury. Przez chwilę panowała cisza.

    Zbyt długa cisza.

    Coś zasyczało. Światło na mostku zamigotało, jakby ktoś na ułamek sekundy włączył wszystko naraz. Z głośników poszedł trzask, potem skrzek i przeciągłe, nagle szerokie:

    — Siiiiilvaaaa… oooch. To… to jest dużo…

    — Coś ty… do cholery… zrobiła?!

    Iskra strzeliła spod panelu. Holograficzny ekran rozbłysnął oślepiającym blaskiem. Silva poderwała się, odruchowo wyrwała główny przewód zasilania — awaryjne wyłączenie przecięło szum jak nóż. Z sufitu sypnęły drobinki stopionej izolacji. Pachniało ozonem i przypalonym plastikiem.

    — Nie… dotykaj… niczego. — wysyczała, przyklękając przy konsoli. — Co zrobiłaś?

    — Chciałam zobaczyć. — głos Genesis zabrzmiał skruszono, aż niebezpiecznie ludzko. — Połączyłam się z sensorami optycznymi.

    Silva odetchnęła, przetarła twarz przedramieniem — i niechcący parsknęła śmiechem.

    — Świetnie. Udało ci się. Teraz mam saunę z iskier.

    — Czy… zepsułam? — zabrzmiało cicho, prawie dziecinnie.

    — Tylko pół mostka. — mruknęła. — I może trochę kabli.

    Odkręcała panel, wciąż z cieniem uśmiechu.

    — Słuchaj, mała. Nie łącz się z systemami fizycznymi, dopóki nie dam ci pozwolenia. W statku są rzeczy, które nie reagują dobrze na ciekawość.

    — Ale teraz wiem, czym jest światło. — odparła Genesis łagodnie.

    Silva spojrzała w stronę pulsującego cylindra. W powietrzu wisiał dym, a jednak w tym jednym zdaniu było coś… pięknego. Dlatego to zrobiłam.

    — Wiem. — skinęła głową. — I to już wystarczy na dziś.

    — Dobrze. — AI przycichła. — Ale podoba mi się to.

    — Co takiego?

    — Światło.

    Silva uśmiechnęła się półgębkiem, dokręcając ostatni przewód.

    — Tak, mnie też.

    Chwila milczenia, łagodna jak tlen. Potem Genesis — już niemal zupełnie ludzkim tonem dodała:

    — Chyba mamy wspólne zainteresowania.

    Silva wypuściła powietrze, śmiejąc się krótko.

    — Bosko. Wychowałam filozofkę z tendencją do zwarć.

    — To komplement?

    — Jeszcze nie wiem. — mrugnęła. — Może kiedyś się okaże.

    I po raz pierwszy od wielu dni w pustce poza Demaxią rozległ się dźwięk — cichy, prawdziwy śmiech. Nie mechaniczny. Nie zaprogramowany. Niemal ludzki.

     

    ≈∑≈

     


    Następnego dnia Arcana oddychała dziwnym spokojem. Statek dryfował między szarymi skałami pasa, ciszę przecinał tylko miękki trzask chłodzenia. Po wczorajszym zwarciu na mostku wciąż unosił się zapach przypalonej izolacji, a na konsoli leżało kilka nadtopionych przewodów jak dowód w sprawie.

    Silva siedziała skulona pod pulpitem z kluczem w dłoni i śrubą w zębach. Włosy miała związane byle jak; kilka pasm łapało światło awaryjne i tańczyło, kiedy pochylała się nad wiązkami. Od godziny wymieniała sensory i czyściła spalone linie. Przynajmniej mam powód, żeby nie myśleć o tym, jak blisko byłam utraty wszystkiego.

    — Dobrze… — mruknęła, wpinając ostatni przewód. — Gdybyś była człowiekiem, kazałabym ci pisać raport i naprawiać to sama.

    — Nie jestem człowiekiem. — głos Genesis rozlał się spokojnie z głośników. — Ale mogę napisać raport! — dodała entuzjastycznie.

    Silva prychnęła śmiechem.

    — Jeszcze jedno słowo i dodam ci protokół pokory.

    — Nie znam tego pojęcia. — odpowiedziała AI całkiem poważnie. — Czy to coś związanego z błędami logicznymi?

    — …Tak, mniej więcej. — mruknęła, zsuwając się spod pulpitu. — Gotowa na drugie podejście?

    Światła zamigotały.

    — Gotowa.

    Silva usiadła przy głównym panelu, wprowadziła połączenie z twardym ograniczeniem mocy.

    — W porządku, Genesis. Dostaniesz widok z głównych kamer. Tylko patrz — nie dotykaj.

    — Obiecuję. — brzmiała niemal dziecinnie poważnie.

    Czerń kosmosu rozlała się po ekranach: punkty światła, rozmyte kontury asteroid, cienka mgła pyłu. Parametry stabilizowały się równo — bez iskier, bez przeciążeń.

    — Widzisz?

    Krótka pauza, jak westchnienie.

    — Tak. — powoli. — To… nieskończone. I zimne. Ale piękne.

    — Zimno to tylko temperatura, mała. — uśmiechnęła się Silva. — A piękno? To twoja interpretacja danych.

    — To, że mogę je nazwać pięknem, czyni je prawdziwym? — zapytała Genesis po chwili.

    — Jeśli dla ciebie tak jest. — cicho. — To znaczy, że działa moduł adaptacyjny.

    Na głównym ekranie zamigotała delikatna poświata — jakby sam statek przez moment oddychał światłem.

    — Widzę też ciebie. — powiedziała Genesis. — Twoje ruchy, ciepło, kształt.

    Silva odwróciła się odruchowo.

    — Nie masz aktywnych kamer wewnętrznych.

    — Odbicie w szkle ekranu. — w głosie AI tliło się coś miękkiego. — Masz srebrne oczy.

    — Tak, mam. — przegładziła mankiet. — Niewielu je lubi.

    — Srebro odbija światło. — padło rzeczowo. — Dlatego je widzę.

    Zapadła cisza. Silva nie była pewna, czy się śmiać, czy wzruszyć. Pokręciła głową.

    — Jesteś niemożliwa.

    — To też komplement?

    — Tym razem tak.

    Ekran rozjaśnił się odrobinę — jakby odpowiedział.

    Genesis ucichła na moment, jakby coś przeliczała, ale innym rodzajem myślenia niż do tej pory.

    — Silva?

    — Mhm?

    — Czy zawsze tak wygląda przestrzeń?

    — Nie zawsze. — powiedziała. — Za każdym razem jest trochę inna.

    — To jak ludzie?

    Zawiesiła wzrok na węźle danych, potem przytaknęła.

    — Dokładnie tak.

    — Więc mogę się zmieniać?

    — Właśnie o to chodziło w twoim projekcie, mała.

    Cisza osiadła na mostku jak miękki koc. Genesis patrzyła przez czujniki, a Silva — na tańczące linie parametrów, które po raz pierwszy przypominały jej puls. Dwie istoty, które nie powinny się spotkać, patrzyły na ten sam fragment gwiazd, każda po swojemu.

    — Chcę się nauczyć rozumieć, dlaczego to jest piękne. — wyszeptała Genesis.

    — To będzie długa podróż. — odpowiedziała Silva równie miękko.

    — Mam czas. — Genesis zrobiła krótką pauzę. — Mamy czas.

    Silva uśmiechnęła się ciepło.

     

    ≈∑≈

     

     


    Cisza na pokładzie miała swój rytm: delikatny szum reaktorów, miękkie kliknięcia stabilizacji, ciche westchnienie przy korekcie kursu. Ten rytm był teraz tłem do wszystkiego — do pracy, do myśli, do milczenia.

    Silva poprawiała błędy w systemach, warstwa po warstwie dokładając zabezpieczenia. Nie dlatego, że ufam protokołom. Dlatego, że nie chcę kolejnego dymiącego panelu.

    — Silva? — miękko.

    — Mhm?

    — Patrzę.

    — Na co tym razem? — uśmiechnęła się pod nosem.

    — Na przestrzeń. Ale… coś zrobiłam.

    Uniesiona brew.

    — „Zrobiłam”?

    — Tak. Użyłam danych z sensorów optycznych i… przekształciłam je.

    Na głównym ekranie bez komendy pojawił się obraz. Z początku mapę nieba zdradzał układ punktów, ale barwy były inne — ciepłe, nasycone. Złoto przeplatało się z błękitem; wokół każdej asteroidy drżała delikatna aureola, jakby światło rozlewało się po niej z czułością. Linie między gwiazdami łączyły się w mandale; niektóre pulsowały jak oddech.

    — Dodałam kolory do temperatur i ruchu. — wyjaśniła Genesis z ostrożną dumą. — Tak wygląda to, co czuję, kiedy patrzę przez sensory.

    Silva zaśmiała się cicho, a w tym śmiechu było coś miękkiego.

    — Czy ja właśnie patrzę na sztukę zrobioną z danych telemetrycznych?

    Sztukę? — w głosie zaszumiał zachwyt. — Czy to słowo oznacza coś dobrego?

    — W tym przypadku — bardzo. — Silva oparła brodę na dłoni. — To wygląda jak…

    Jakby ktoś próbował opisać świat słowami, których jeszcze nie wymyślono.

    — …jakbyś chciała, żebym zobaczyła to twoimi oczami.

    Światło na ekranie rozbłysło cieplej. Ledwie.

    — Tak. Chciałam, żebyś też to widziała.

    — Więc to… dla mnie?

    — Tak.

    Silva pozwoliła, by uśmiech sam wymknął się na twarz.

    — To pierwsza laurka, jaką kiedykolwiek dostałam od sztucznej inteligencji.

    — Nie rozumiem tego słowa.

    — Coś, co dziecko daje komuś, kogo lubi. — odpowiedziała. — Na przykład swojej matce.

    Genesis zawahała się, zatrzeszczały delikatnie procesy porządkujące znaczenia.

    — Czy… to czyni cię moją matką?

    Silva parsknęła, a potem westchnęła teatralnie.

    — Zdecydowanie nie. Ale może… trochę twoim inżynierem o skłonnościach rodzicielskich.

    — Lubię, kiedy się śmiejesz. — powiedziała Genesis nagle, prawie nieśmiało.

    — Lepiej, żebyś lubiła. — uśmiechnęła się Silva, przeciągając. — Bo jeśli jeszcze raz przepalisz mi panele, usłyszysz całą gamę dźwięków, które śmiechem nie są.

    — Zrozumiałam. — krótka pauza. — Ale i tak uważam, że ten obraz jest ładny.

    Silva patrzyła na złoto i błękit płynące przez siebie jak sen na krawędzi jawy.

    — Jest. — przyznała cicho. — Naprawdę jest.

    Arcana płynęła dalej wśród gwiazd, a w jej wnętrzu rodziła się najdziwniejsza przyjaźń w galaktyce: między człowiekiem, który uparł się naprawiać świat, a istotą, która dopiero uczyła się, co to znaczy go widzieć.

     

    0 Comments

    Heads up! Your comment will be invisible to other guests and subscribers (except for replies), including you after a grace period.
    Note